residentResident Evil 4 to już trzecia z kolei gra Capcomu, która została przeniesiona na komputery osobiste. Przedtem była to Onimusha 3 i Devil May Cry 3. Wszystkie te gry charakteryzuje jedno – tragiczna jakość konwersji. Niektórzy tak jak ja zdołają przymknąć oko na niektóre niskiej jakości tekstury czy sterowanie, które do intuicyjnych nie należy. Zanim jednak zacznę narzekać przedstawię z grubsza, co to w ogóle jest?

Strasznie i krwawo

Gra przynależy do gatunku Survival Horror, który de facto, razem z serią Alone in the dark stworzyła, choć to kontrowersyjne stwierdzenie. Chodzi tutaj głównie o to by poprzez zabijanie hord przeciwników utorować sobie drogę do wyznaczonych nam celów. Zdaje się wam, że to banał i takie coś może nudzić? Jesteście w błędzie. Twórcy w sprytny sposób wyłamali się ze schematów tego typu gier i dodali mnóstwo możliwości naszemu bohaterowi, przez co rozgrywka trzyma w napięciu i przez ani chwilę nie nuży.

Starsi fani serii powinni rozpoznać postać, którą będziemy kierować przez kilkadziesiąt godzin gry. Jest to Leon S. Kennedy – stary znajomy z Resident Evil 2. Od tamtej pory nie zmienił powołania i nadal jest doskonale wyszkolonym amerykańskim agentem. Jego możliwości w porównaniu z drugą częścią sagi znacznie się rozrosły, ale o nich za chwilę. W sześć lat po tamtych wydarzeniach dostaje misje odnalezienia córki prezydenta porwanej przez bliżej niezidentyfikowanych sprawców. Jedynym śladem jest mała wioska, gdzieś w Europie. Niestety nie będzie to na pewno rutynowe śledztwo, bo już pierwszy mieszkaniec nas atakuje. Później będzie już coraz gorzej. Wbrew pozorom fabuła to jeden z mocniejszych atutów gry. Mimo iż opiera się na schemacie złoczyńca/władza nad światem/jesteś ostatnią nadzieją posiada kilka ciekawych smaczków, nawiązań i zwrotów akcji. W całej grze można znaleźć mnóstwo notatek o powstaniu wirusa, który zaraził mieszkańców tego regionu, jego pochodzenie, działanie itp. Wszystko jest naprawdę porządnie napisane i niezgorsza przetłumaczone na język polski. Polecam czytać to, co znajdujemy zwłaszcza, że niekiedy zawarte są w nich wskazówki, gdzie znaleźć skarby i jak pokonać nowy rodzaj przeciwnika.

Więcej akcji

Rozgrywka w porównaniu z poprzednimi częściami gry stała się niezwykle dynamiczna. Zapisuje to jak najbardziej do plusów tej produkcji. Jeszcze nigdy proste zabijanie zombiaków z shotguna nie było tak grywane i satysfakcjonujące. Kamera zawieszona jest tuż za plecami naszego bohatera i prawie wcale się nie zmienia (chyba tylko jak jedzie windą). Podczas celowania z broni widok przybliża się tuż nad ramię. Sam system celowania rozwiązano dość ciekawie. Zamiast typowego przybliżania oczu do broni, każda giwera posiada własny laserowy celownik. Wskazuje on nam gdzie aktualnie skierowana jest broń i pomaga celować na większe dystanse. Trochę głupio jednak wygląda taki celownik przy shotgunie czy rewolwerze, ale z drugiej strony lepszego rozwiązania sam bym nie wymyślił, więc nie będę się czepiał. W przerwach między jedną a drugą rzezią przyjdzie nam wytężyć szare komórki przy zagadkach logicznych. Nie zdarzają się one nagminnie, ale warto o nich wspomnieć. Są to przede wszystkim układanki, wciskanie przełączników w odpowiedniej kolejności itp. Poza tym w grze umieszczono różnego typu interaktywne gierki takie jak zabawa dźwigiem, jazda pojazdem do kopania tuneli, symulator katapulty, pływanie motorówką i wiele innych. Każda z nich bardzo pozytywnie wpływa na grywalność. Kolejną ważną do omówienia sprawą są nasi przeciwnicy. Na każdy z pięciu epizodów gry zaprojektowano różne ich typy. Na początku czekają nas zwykli, powolni i słabi wieśniacy. Później poznamy ich zmutowane wersje z „niespodzianką” w środku. Szczerze mówiąc to właśnie wieśniacy najbardziej przypadli mi do gustu. Są świetnie zaprojektowani graficznie. Ich odzywkom też wiele do ideału nie brakuje, chociaż powinno być ich trochę więcej. Mnisi z zamku, potwory w kanałach i zmutowani żołnierze nie są już tak klimatyczni, ale rolę mięsa armatniego spełniają znakomicie. Poza tymi zwykłymi przeciwnikami na naszej drodze stanie paru bossów. Są znacznie więksi, silniejsi i na pewno wyróżniają się z tłumu. Większość z nich jest w miarę prostych. Odniosłem nawet wrażenie, że im dalej w grze, tym są oni łatwiejsi. Tak czy siak zestaw naszych agresorów jest pokaźny i bardzo dobrze się sprawuje a to przecież najważniejsze.

Towarzyszka niedoli

Co ciekawe już na samym początku gry odnajdujemy cel naszej misji, czyli córkę prezydenta USA. Okazuje się, że ucieczka z przeklętej wioski jest trudniejsza niż znalezienie Ashley. Towarzyszyć będzie ona nam przez większą część gry. Póki to wszystko się skończy „źli” porwą ją jeszcze kilka razy i nasz bohaterski Leon za każdym razem ją uratuje. Nie da się ukryć, że sztuczna inteligencja odpowiedzialna za zachowanie Ashley jest doskonała. Ani razu nie zdarzyło mi się, że postrzeliłem ją przez przypadek. Nigdy też się nie zgubiła nawet w bardzo zapętlonych lokacjach. Poza tym można wydawać jej proste polecenia: czekaj, chodź za mną i kilka w ustalonych miejscach np. prześlizgnij się przez szparę i otwórz drzwi. Ogólnie ten element Resident Evil 4 wykonano wręcz wzorcowo.

Ciekawym elementem rozgrywki są interaktywne filmiki. W pewnych momentach możemy poprzez naciśnięcie odpowiedniego klawisza uchronić, na przykład przed spadającym głazem czy rzuconym nożem. W tym też miejscu objawia się jeden z mankamentów gry. Konwersja jest na tyle skopana, że ikony klawiszy zostały przeniesione żywcem z konsoli. Wygląda to mniej więcej tak, że leci na nas głaz (nie musze dodawać chyba, że na reakcję mamy dwie sekundy) a gra każe nam wcisnąć „3”. Oczywiście nie mamy, co szukać rozwiązania w opcjach czy w instrukcji. To nie jest jedyny problem, jaki przed nami stanie w tej kwestii. Kombinacje typu 5 + 6 czy 1 + 3 odpowiadające za uniki będą pojawiały się notorycznie. Żebyście nie musieli się męczyć tak jak ja się męczyłem to powiem, że 5 i 6 to dwa shifty a 1 i 3 to prawy Carl i enter. Na szczęście istnieje program podmieniający ikony na komputerowe. Niestety na tym się nie kończą wady konwersji.

Sterowanie i inne koszmary

Pora przejść do największej bolączki gry, czyli fatalnego i wyjątkowo topornego sterowania. Od razu należy zaznaczyć, że myszka w tej grze nie jest potrzebna do absolutnie niczego. Nie możemy za jej pomocą celować z broni, zmieniać widoku a nawet poruszać się po menu. Jednym słowem myszka po wielu godzinach użytkowania w FPSach i RTSach idzie na krótki spoczynek. Jak więc celujemy, zapytacie? Już mówię. Przytrzymując prawy Shift uruchamiamy tryb celowania z broni a enterem wystrzeliwujemy nabój. Na szczęście w kwestii samego sterowania postacią twórcy nie namieszali zbytnio. Podstawowo jest to wsad i nie radzę tego zmieniać na strzałki czy cokolwiek innego. W ogóle, jeśli nie musicie to nie ruszajcie ustawień sterowania, bo może się to naprawdę źle skończyć. Denerwuje też, że nie ma żadnych skrótów na np. dostęp do danej broni. Za każdym razem, gdy chcemy zmienić broń musimy wchodzić do ekwipunku i najeżdżać na wybrany model i ustawić opcję wyposaż. Warto jednak przyzwyczaić się do tego chorego systemu by przeżyć tą fantastyczną przygodę.

Wielką trudność sprawia mi ocena oprawy graficznej Resident Evil 4. W wersji 1.0 była niesamowicie oszpecona w stosunku do edycji na PS2. Wycięto wszystkie filtry i efekty, które sprawiły, że na leciwej konsoli Sony gra wyglądała tak dobrze. Na szczęście ktoś poszedł po rozum do głowy i zrobiono patcha 1.1, który poprawia ten mankament. Jako, że jest on od razu dostarczony z polską edycją ocenię grafikę z tej właśnie edycji. Ogólnie nie uświadczymy raczej intensywnych kolorów ze znaków drogowych. Wszystko jest utrzymane w szaroburej stylistyce. Doskonale pasuje to do klimatu gry. Plusem oprawy jest duża szczegółowość obiektów. Wszystkie lokacje są naprawdę pieczołowicie wykonane. Zwykłe wieśniackie domy posiadają podstawowe sprzęty, obrazy na ścianach dużo półek itp. W zamku jest jeszcze lepiej. Wielka ilość rzeźb, różnych malowideł, zasłon i ozdobnych mebli robi naprawdę dobre wrażenie. Jak już wcześniej wspomniałem modele postaci również prezentują się ponadprzeciętnie. Niektóre efekty takie jak ogień SA również w miarę dobre. Grafika ma jednak także minusy. Drzewa, zwłaszcza na początku gry prezentują się archaicznie i są zwykłymi dwuwymiarowymi bitmapami. Jak dobrze się przyjrzymy dostrzeżemy, że horyzont również tworzy płaska tektura złej jakości. Ogólnie jednak oprawa wywiera jak najbardziej pozytywne wrażenie.

Dźwięk jest dla mnie zawsze sprawą drugoplanową. Jednak z recenzenckiego obowiązku muszę o nim wspomnieć. Muzyki nie uświadczymy wiele (prawie wcale). Twórcy postanowili budować klimat pieczołowitością odgłosów otoczenia. Jest ich całe mnóstwo od odległego krakania wron poprzez pobliskie strumyki aż po odgłos kroków naszego bohatera. Głosy aktorów są strawne. Nie wyrażają wielkich emocji, ale też nie są obojętne wobec wydarzeń na ekranie.

Wspomnieć należy też o przerywnikach filmowych. Niestety są bardzo złej jakości. Rozmazane, niewyraźne i po prostu mizerne. Normalnie bym się tego nie czepiał, ale uwierzcie, że niesamowicie kłuje to w oczy.

Podsumowanie

Na sam koniec zostawiłem sobie wielki plus najnowszego Residenta, który trudno w tych czasach niedoceniać. Jest to na pewno długość rozgrywki. Żeby przejść główny scenariusz potrzeba przynajmniej 20 godzin gry. Jak na ten gatunek jest to liczba naprawdę imponująca. Oczywiście to nie koniec. Bo można spróbować na wyższym poziomie trudności i ten czas na pewno się wydłuży. Gry na konsole mają to do siebie, że można odblokowywać multum bonusów. Resident Evil 4 jest właśnie taką grą. Po jednokrotnym ukończeniu gry dostępne staje się menu dodatki. Możemy tam obejrzeć wszystkie filmiki, poczytać różne dokumenty a co najważniejsze pograć trochę Adą. To daje nam mniej więcej 6-7 godzin dodatkowej zabawy. Gra panią w czerwonej sukni trochę różni się od zabawą Leonem. Ada jest o wiele bardziej delikatna i naprawdę niewiele potrzeba, by ją zabić. Ma trochę inny zestaw broni i gadżetów a z tych ostatnich najczęściej używamy kotwiczki do wciągania się w niedostępne rejony. Co bardzo cieszy grając właśnie Adą dowiadujemy się różnych niewyjaśnionych w głównym scenariuszu drobiazgów (dlaczego zadzwonił dzwon, który odstraszył wieśniaków na początku gry). Poza tym możemy się jeszcze pobawić w najemników. Wybieramy postać i zostajemy zesłani na zamkniętą arenę wraz z mnóstwem przeciwników. Mamy określony czas do przylotu helikoptera ewakuacyjnego, w którym mamy zabić jak najwięcej wrogów. Oprócz tego możemy odblokować nowe bronie, ubrania itp.

Końcowa ocena najnowszego Residenta sprawia mi problem. Z jednej strony rozgrywka jest wymagająca i bardzo wciąga jednak z drugiej strony haniebna konwersja ujmuje piękna temu obrazowi. Pomimo tego jednak zdecydowanie polecam zagranie w ten wyjątkowy tytuł.

Posted in: Recenzje.
Last Modified: 1 grudnia, 2020